13 września 2010

Wyjazdy, powroty, zmiany...pozdrowienia z Zakopanego


Ach, więc w końcu wróciłam do domu i na bloga- ma się rozumieć :)
Moje wakacje przedłużyły się tak spontanicznie jak się zaczęły...teoretycznie miało ich w ogóle nie być, no może poza jedynym planowanym weekendowym wyjazdem do mamy do Zakopanego, a tu całkiem nagle i znienacka wakacje, hurra!
Ale to już przecież wiecie, komplikacje zaczęły się kiedy moja mama schodząc ze schodów wyrżnęła jak długa i uszkodziła sobie bark. A jak tu sprzątać, zmieniać pościel jedną ręka (bo musicie wiedzieć że od niedawna moja mama zajmuje się prowadzeniem pensjonatu, co z resztą w Zakopanem nie jest niczym nadzwyczajnym bo co drugi dom to pensjonat). Więc już wiecie w jaki to sposób pozmieniały się moje wakacyjne plany a cały pobyt w Zakopanym przedłużył się lekko o miesiąc


Muszę Wam powiedzieć że na początku nie byłam zachwycona tym miejscem- owszem górskie powietrze, widoki do okola, barany, krowy, kozy, góry, lasy, trawy i to wszystko jak najbardziej cudowne..ale ludzie! ot, sami  turyści przecie. Tłumy na Krupówkach przez które trzeba się przeciskać chcąc zrobić zakupy lub co gorsza drałować z ciężka torbą z pościelą do magla i z powrotem przez jeszcze większy tłum bo pora obiadowa.
No, myślałam że mnie diabli wezmą...aż pewnego dnia chyba wstałam inna nogą bo zaczęłam inaczej to wszystko do siebie przyjmować, polubiłam tych ludzi- miejscowych i tych nie-miejscowych...polubiłam codzienne wycieczki po kilka kilometrów po zakupy, po magiel i takie tam (w Zakopanym nie ma komunikacji miejskiej więc wiecie- wszędzie pieszo jako że samochodem nie dysponuję...)
Pokochałam przeludnione Krupówki, cudowny park z widokiem na góry dookoła i te panie na targu, i oscypki i wszystko co tamtejsze i... musiałam wrócić do Krakowa...
Nie wiecie jak bardzo już teraz tęsknię za tamtym miejscem- za rozgwieżdżonym niebem, za muzyką słyszaną do późnej nocy z restauracji na Krupówkach, za zielonym trawnikiem na podwórku nawet jeśli wymagał nieustannego strzyżenia, za roześmianymi ludźmi, zrelaksowanymi jakby zupełnie nie mieli problemów, radosnymi z pewną rezerwą do życia i do siebie samego...wpadłaś pani na stolik zastawiony obiadem dla gości? nie szkodzi- zaśpiewaj refren "hej sokoły" a zostanie ci odpuszczone...najadłaś się oscypka próbując wszystkie jego rodzaje i nie kupiłaś żadnego-nie szkodzi "oscypek po to jest żeby go jeść i próbować i aby smakował !"...nadepnęłaś góralowi na kierpca- nie szkodzi, jeszcze ci sprawi komplement jaka to cudna dziewczyna na niego wpadła...w Krakowie to nie do pomyślenia. Wszyscy jacyś tacy pochmurni, zabiegani, zdenerwowani, złośliwi, gburowaci, fukają tylko na siebie...
I wiecie teraz się zastanawiam czy tam było mi tak dobrze czy tutaj jest mi tak źle.... nigdy bym nie powiedziała żeby było mi źle w moim własnym domu i w Krakowie a wręcz odwrotnie i cale życie trzymałam się domeny że owszem lubię wyjeżdżać z domu ale jeszcze bardziej  do niego wracać...no, a teraz? Jezu wstyd ale mam wątpliwości...może po prostu odwykłam od wielkiego miasta, smogu, wielopiętrowych bloków, korków i czego tam jeszcze...
Nie rozumiem jak kiedyś mogla zadowalać mnie łąka umiejscowiona gdzieś niemal między blokami, las- lasek w istocie (!) składający się z parunastu...no dobra kilkudziesięciu może drzewek- nie wiem...w każdym razie dzisiaj duszę się od tego wszystkiego! I powiadam Wam daję sobie pół roku i albo się przyzwyczaję na nowo albo zacznę szukać męża górala co bym zamieszkać mogla na Zakopiański halach, Hej!
(Ok- nie muszą być dosłownie hale ;))
Za to się zrymowało!
No, więc pozdrawiam Was serdecznie i jeszcze dość chaotycznie bo nie zdążyłam sobie jeszcze dobrze zorganizować wszystkiego w głowie po całym tym powrocie ;)
Ściskam gorąco i do następnego postu- niebaweeem ;)

Brak komentarzy:

Prace i fotografie publikowane na blogu są moją wyłączną własnością .
Kopiowanie, rozpowszechnianie, wykorzystywanie lub przetwarzanie w jakikolwiek inny sposób zdjęć, tekstów oraz wzorów prac bez mojej zgody jest zabronione.

Co mi w duszy gra...

h